https://www.youtube.com/watch?v=mpyOR5AVdKg

niedziela, 22 listopada 2015

Rozdział 11.

  Jej czarne włosy rozwiewane przez jesienny wiatr nabrały bardziej wyrazistego odcieniu. Dryfowała między światami, doskonale zdając sobie sprawę na to, co ją czeka. Pocieszała się ,że to przecież nic takiego, tylko wizyta na rodzinnej planecie. Jednak tam gdzieś głęboko czaił się lęk przed tym spotkaniem.
   Przypomniała sobie wszystkie szczęśliwe chwile z matką. Nauka jazdy na ziemskim rowerze, pierwszy wypad na lodowisko, wspólne niedzielne pikniki...to wszystko minęło.Przez niego. Wychowywała się na Ziemi.  Póki Trigon nie zorientował się, że ma córkę. Zabrał ją od Angeli Roth. Rzecz jasna przy okazji zabijając Arellę. Tak dla zabawy. Cóż, tak postępują demony.
   Nagle zauważyła dziwny odblask. Zapewne cel jej podróży. Ukryła głowę pod granatowym kapturem. Nie liczyła na miłe, rodzinne powitanie. Prawdę powiedziawszy władca Azarathu nawet nie wiedział o jej odwiedzinach. Wolała, żeby tak zostało. Uniosła oczy. Mała, granatowa planeta. Poczuła niemiłe uczucie w żołądku, gdy przypomniała sobie o jej pięcioletnim pobycie na tym ciele niebieskim. Nawet nie zauważyła, gdy z jej fiołkowych oczu zaczęły płynąć łzy. Demony nie płaczą, ale ona była przecież po części człowiekiem. Niegdyś jej marzeniem było ratowanie świata, ale kiedy już osiągnęła swój cel wszystko się zmieniło. Teraz miała tylko jedno pragnienie. Być zwyczajną ludzką istotą. Mieć mamę i normalnego ojca. Chodzić na spotkania ze swoimi ludzkimi znajomymi, wspólnie przeżywać wszelkie radości i smutki z przyjaciółkami. Chociaż jedną. Wcześniej myślała tak o rudowłosej kosmitce. Miały ze sobą tyle wspólnego. Były takie same, a jednocześnie tak różne. Od śmierci rodzicielki pierwszy raz poczuła, że naprawdę może jej zaufać. To wszystko legło w gruzach. Wróciła wspomnieniami do tamtej chwili...

  Decydujące starcie nadeszło. Cała drużyna Młodych Tytanów przeciwko jednemu, lecz jakże potężnemu wrogowi- Sleyd'owi. Wyczarowała ogromną kulę energii, po czym rzuciła nią w przeciwnika. Nie widziała co robią jej przyjaciele. Była zbyt skupiona na atakowaniu. Nagle poczuła ogromny ucisk na środku pleców. Pocisk był zbyt silny, więc upadła na ziemię. Odwróciła się chcąc zobaczyć sprawcę. I właśnie wtedy wszystko się zmieniło. Zauważyła Starfire unoszącą się kilka metrów nad  nią, celującą kolejną zieloną wiązką energii. Po chwili leżała już nieprzytomna, Sleyd odniósł ostateczne zwycięstwo. Przez Koriand'r. Jej najlepszą przyjaciółkę.

Nim się obejrzała całą jej twarz była mokra od łez. Szybko przetarła oczy i wylądowała na planecie.
 
  Niewiele się tu zmieniło. To samo nieczyste powietrze przesiąknięte złymi emocjami. Miejsce okrucieństwa i mordu. Na każdym kroku można było zobaczyć ciemnoczerwoną substancję. Inaczej: krew Azarańczyków. Zwęglone budynki ledwo co mogły pomieścić rodzinę z jednym dzieckiem, nie mówiąc już o większej ilości osób. Zgadza się, Trigon, w ciągu tych 113 ziemskich lat jego panowania, przemienił to miejsce w krainę bólu, cierpienia i niesprawiedliwości. Może niepotrzebnie obalił poprzedniego władcę z tronu, ale od zawsze był rządny władzy. Cóż, taki zwyczaj. By być władcą trzeba zniszczyć ówczesnego Menachojnia, czyli azaradzkiego króla.

-Witaj Rachel.

*******************************************************************************

Post troszkę inny niż pozostałe, bo opowiadający głównie o Raven, ale mam nadzieję, że się spodobało, oraz, że moje przeziębienie nie wpłynęło na opowiadanie :).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz